piątek, 21 listopada 2014

Powiernik



Dość skromnie jak na prolog. Cóż mogę powiedzieć? Na pewno będzie to wieloczęściowe opowiadanie. Oczywiście rozwinę postać i stworze ciekawsze akcję. ;)
Miłego czytania.

***

 Skąd u mnie ten stres?

    Myśli mężczyzny krążyły gorączkowo. Nie był tu pierwszy raz. Przyzwyczaił się do ciągłego stanu gotowości i potu spływającego z czoła. Oni w środku- spojrzał nieufnie na stare, zniszczone drzwi obdarte z farby, składają bombę, a ja tylko stoję i pilnuję. W razie czego uciekam i to wszystko. Zawsze na tym to dla niego polegało.

Ale nie dziś.

     Teraz po prostu coś ściskało go od środka. Sam czół się jak ten ładunek wybuchowy.

     Jego wzrok padł na młodego chłopaka stojącego obok. Przewyższał go o głowę i miał może.. dwadzieścia lat? Kogo by to obchodziło. W dłoni ściskał pistolet- taki sam jak jego, wpatrzony był w dal i cały się trząsł.

     W środku chatki panowała głucha cisza. Jóź dawno uznał, że ściany muszą być wyłożone od środka jakimś izolatorem, który nie przepuszcza dźwięków. Omiótł wzrokiem piaszczyste wydmy. Od najbliższego miasta dzieliło ich może siedemdziesiąt kilometrów. Z czego piętnaście zajmowała sama pustynia, tylko piach i piach.

     Słońce prażyło niemiłosiernie. Bolały go nogi. Od niechcenia znów skontrolował teren. Nic, nic, znów to samo i... jego serce przyśpieszyło. Z obłogu kurzu wyłoniła się postać.  Na sobie miała biały płaszcz, o wystrzępionych brzegach, powiewający na wietrze i przeciwsłoneczne okulary. Złote włosy uniesione za pewnie na żel i skierowane w lewą stronę zlewały się z otoczeniem. w wąskich ustach przesuwała się wykałaczka. Przybysz był przystojny.

     Chciał uciec. Chciał ale nie mógł, stopy jakby wrosły mu w ziemię. Z przerażeniem zatopił spojrzenie w zbliżającym się człowieku i przemógł suchość w gardle.

-K-kim ty jesteś?-mężczyzna nawet nie zareagował. Być może mocniejsze ściśnięcie broni dodało mu odwagi bo krzyknął.- Ani kroku dalej! Jesteśmy uzbrojeni! Gadaj, kim jesteś i co tu robisz?

-Kim jestem?- kpiąco zsunął okulary na nos, ukazując błękitne oczy.- Jestem ten, który przynosi śmierć grzesznikom. Jestem ten, który wyplenia świat z zarazy i skraca życie niewiernym. Jestem Christian Ignis, Powiernik Pana.

Oboje wybuchli śmiechem. Trzęśli gaciami, a to tylko jakiś wariat. Kompletny świrus, który się zgubił. Zaraz go zastrzelą i po problemie. Akcja dalej pójdzie gładko, a bomba zostanie skończona i dostarczona.

Unieśli bronię i nałożyli palce na spusty.

Huk.

     Włosy pierwszego zabarwiły się pod kolor czerwieni Duża okrągłą dziura tkwiła na samym środku jego czoła. Drugi taki otwór zapewne znajdował się z drugiej strony. Ciało poleciało do tyłu i upadło bezwładnie. Krew rozprysnęła się na wszystkie strony.
      Drugi wciąż w osłupieniu wpatrywał się to w Christiana, to w trupa. Wpierw patrzał na dawnego towarzysza, a potem zobaczył czarny pistolet, z którego zwisał na złotym łańcuszku drobny krzyż. Po chwili i jego czaszka pękła pod naporem pocisku.

Christian przeżegnał się skromnie i nie patrząc na zwłoki, zapukał do drzwi.

***


Ps. Pseplaszam, za błędy. :/


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz