czwartek, 3 kwietnia 2014

Życzenie...

Oto moje pierwsze opowiadanie na blogu. Miłego czytania.



Małe miasto. Zwykły, niezwykły chłopak.  Jeden z zwykłych dni i szkoła. Jego przekleństwo. Ponurym wzrokiem zwiedzał ściany budynku. Łuszcząca się zielona farba, w wielu miejscach jej całkowity brak. Wyglądało to jakby ktoś celowo pominął te miejsca.  Tysiące napisów, pisanych przez tysiące uczniów chodzących niegdyś do tej placówki. Drewniane drzwi na, których również widniał monsun podpisów. Przeniósł wzrok na ławkę. Pokryta była równie obrzydliwie zieloną farbą. Przynajmniej jakimś cudem, ocaliła się od napisów. Znał większość uczniów, niestety z tej złej strony. Wzdrygnął się na samo wspomnienie tortur jakim go tu poddają i nie chodzi tu o pisanie kotek na ręce. Nie, tego nie dało się porównać. Ile razy lądował u dyrektora za coś czego nie zrobił? Ile to już siniaków zaliczył? Wyzwiska, przekleństwa kierowane w jego stroną. Nie mógł tego zliczyć.

-Cześć, kotku- słowa dotarły do niego po chwili, z dawką strachu. Powoli odwrócił głowę. Miał przed sobą trzech chłopaków, o dwie klasy starszych. Ten który mówił, był dość umięśniony, jego twarz pokrywało parę piegów. Dodawały mu one jednak jedynie uroku. Na głowie miał czapkę kolory niebieskiego, z daszkiem  przekrzywionym lekko w lewo.  Nosił bluzkę z krótkim rękawkiem koloru czarnego. Widniały na niej jakieś napisy po angielsku. Do tego szare dresy i zielono-czarne markowe buty. Pozostali dwaj byli po prostu brzydcy.  Bliźniacy. Obaj mieli krótko ostrzyżone brązowe włosy i niebieskie bluzy z kapturem. Spodnie pokrywały im dziury, a buty były przechodzone, z resztą jego też. Nienawidził tej trójki, głównie przez nich szkoła była krainą tortur.  

-Cześć- starał się nie okazywać strachu. Mimowolnie się zatrząsł, jego myśli powędrowały ku ucieczce.  Nie, dopadną go.

-Musimy pogadać- zawsze tak mówili, nigdy jednak nie chodziło tylko o rozmowę. Podniósł się z ławki i pozwolił ciągnąć po słabo oświetlonym korytarzu. Rozglądał się gorączkowo w poszukiwaniu pomocy. Żadnego nauczyciela, no tak poranna kawa.  Zaprowadzili go do łazienki. Było to małe pomieszczenie z gołymi ścianami i taką samą jak na korytarzu betonową podłogą. Jeden zlew utrzymywany jedynie przez rury które doprowadzały wodę, oraz trzy kible bez żadnej zasłony czy parawanu.  Oto toaleta dla uczniów. Wywalili za drzwi jakiegoś dzieciaka i w spokoju oparli się o ścianę.

-To… o co chodzi- zauważył ich szydercze miny i nagle wszystkiego się domyślił. Chciał krzyknąć, ale wielkie łapsko zasłoniło mu usta. Bliźniacy trzymali go za ręce, wierzgał, kopał i rzucał się na wszystkie strony, mimo to  nieuchronnie zbliżał się do muszli klozetowej. Zanieśli się głośnym śmiechem widząc jego nieudolne próby ucieczki.  Jego głowa została brutalnie wepchnięta do wychodka. Na szczęście zaczerpnął powietrza i zamknął usta.  Wyciągnęli go na chwile pozwalając zaczerpnąć powietrza. To była jego szansa. Już otwierał usta, zanim jednak zdążył wrzasnąć  ponownie umieścili jego głowę w kiblu, tym razem dodatkowo spuszczając wodę. W końcu go uwolnili. Cały był przemoczony. Z włosów spływał mu drobny strumyczek kończący się na górnej części jego przemoczonej kurtki. Złość mieszała się ze strachem. Przez krótką chwile miał ochotę użyć pięści. Błyskawicznie porzucił jednak ten pomysł, zaliczyłby jedynie jeszcze jedno  kiblowanie. Odwrócił się i uciekł. To jedyne co przyszło mu do głowy. Wybiegł z łazienki odprowadzony głośnym   śmiechem i wyzwiskami.  Biegł po znienawidzonym korytarzu. Jego rówieśnicy patrzyli na niego z rozbawieniem, co po niektórzy zanieśli się śmiechem. Wydostał się na zewnątrz. Wzdrygnął się , ale zimno. Cały krajobraz ginął w lodowatej bieli. Wpadł po kolana w śnieżną zaspę. Spojrzał na szkołę. Z zewnątrz nie wyglądała wiele lepiej. Sypiące się ściany. Dwanaście wiekowych okien, z czego jedno wybite. Kompletna ruina. Przebiegł przez skupisko śniegu i ruszył przed siebie.  Nie wiedział do kąt, świat rozmazywał mu się we łzach. W pewnym momęcie po prostu padł. Twarzą wylądował w śniegu. Dopiero teraz doszło do niego jak bardzo go upokorzyli.  Zaczął szlochać, już zawsze będzie pośmiewiskiem.  Usłyszał cichy szept, niezwykle melodyjny i kojący. Uniósł głowę, aż zaparło mu dech w piersiach. Miał przed sobą najpiękniejszą kobietę jaką widział. Długie blond włosy sięgające aż do ziemi.  Piękne jasnoniebieskie oczy, zgrabny nos i krwisto czerwone usta, które pięknie kontrastowały z jej niemal biała skórą. Na sobie miała suknie w kolorze niebieskim, dość zbliżonym do koloru oczu. Do tego białe pantofelki. Anioł pomyślał. Najdziwniejsze było światło, wyglądało to jakby ktoś skierował na nią reflektor. Spojrzał w niebo, niemożliwe słonce zostało szczelne okryte pierzyną z chmur. Przyjrzał się jej uważnie. Światło nie pochodziło od słońca jak z początku myślał, to ona była źródłem magicznego połysku.  Powiedziała słowo w jakimś nieznanym dla niego języku, jego kurtka natychmiast wyschła, a jego ciało napełniło się magicznym ciepłem. Podniósł się z ziemi i zaczął się zastanawiać czy uciekać.

-Kim jesteś- zdziwił się słysząc swój głos, skąd u niego tyle odwagi? Wygląda na to że obecność tej piękności dodaje mu odwagi. 

-Jestem wróżką- mimowolnie się uśmiechnął. Wróżki? Przecież to śmieszne, nie istnieje nic takiego. To wszystko niemożliwe. Ale z drugiej strony, skąd w takim razie to światło? Co sprawiło że błyskawicznie się rozgrzał?

-Co tu robisz?- i znów zdziwił się słysząc siebie. Ale pytanie było słuszne. Co ona tu robi?

-Jestem tu by spełnić twoje życzenie- W oczach zalśniły jej ogniki- Ale, tylko jedno.

A gdzie haczyk?- nie ma przecież nic za darmo. Jego myśli krążyły szaleńczo. O co tu chodzi? Czy to znów jakiś kawał?

-Mądry jesteś- zdumiał się, pierwszy raz w życiu ktoś powiedział coś miłego na jego temat.- Będę musiała dostać coś w zamian. Nic wielkiego. Wszystko będzie zależało od wagi życzenia.

-Wagi?

-Od tego jak wielkie będzie życzenie i ile magii trzeba będzie w nie włożyć- Widząc wątpliwości na jego twarzy powiedziała.- oczywiście będziesz miał czas na przemyślenia. Powiedzmy jeden dzień.  Będę cały czas tutaj.

-Aaa… Jak mam tu później trafić?- no właśnie. Gdzie on jest? Nie rozpoznawał tego miejsca.  Było tu pięknie, na swój sposób. Stary drewniany most, leżący nad rzeką pokrytą lodową osłonką. Wszystko otoczone gołymi drzewami, które dodawały miejscu tajemniczości. Widok jak z obrazka.  Ponownie skupił się na wróżce.

-Po prostu idź przed siebie. Nie sposób tu nie trafić- uśmiechnęła się i nieznacznie poruszyła rękom. Światło mocniej rozbłysło i oplotło go.- Żegnaj, do jutra- usłyszał jeszcze i nagle znalazł się przed swoim domem.  Był to mały szary domek, położony na uboczu miasta. Niszczył się cegiełka po cegiełce. Jeszcze parę lat i nie zostanie  po nim nic. Obok niego biegła dziurawa ulica. Parę metrów dalej leżał znak ograniczenia prędkości, przewrócony przez jakiegoś wandala. Po drugiej strony jezdni stał drugi budynek. Jeszcze większa ruina.  Przechylał się lekko w lewo. Zupełnie jakby wykonywał ukłon, trwający dziesiątki lat. Im bliżej centrum miasta, tym droga stawała się lepsza, a domy porządniejsze. Ze smutkiem pomyślał o bogatych szczęściarzach, mieszkających sobie w wygodnych apartamentach.  Kim była ta kobieta? I jak się tu znalazł? Sen, przywidzenia? Niemożliwe przecież kurtkę miał suchą. Zmusił się by zapomnieć o owej wróżce.  Złapał za mosiężną gałkę od drzwi. Zawiasy zaskrzypiały straszliwie, aż go ciarki przeszły. Ściągnął kurtkę i cisnął niedbale w kąt.  Ruszył korytarzem w stronę głównego pokoju. Nikt nie pofatygował się by pokryć ściany farbą, podłogi ktoś niedbale wyłożył linoleum. Już z oddali słyszał krzyki, kolejna kłótnia rodziców.  Ojciec prowadził… pod sklepowy styl życia. Matka utrzymywała rodzinę z marnej pensji sekretarki.  Nie wiedział jakim cudem wytrzymywała te ciągłe wrzaski, on ledwo się trzymał.  Trafił najwyraźniej w sam środek kłótni wywołanej przez ojca, o nic.  Stał obok matki, był dość barczystym człowiekiem, z długa brodą. Ona była drobna i ładna.  Duże zielone oczy, zgrabna talia i czarne włosy. Nieraz słyszał w szkole jak „koledzy’’ mówili że prace zdobyła dzięki wyglądowi. Mówili o niej najróżniejsze rzeczy, między innymi to, że jest szmatą. Że sprzedaje się na ulicy. Zawsze starał się ignorować takie uwagi. Nie mógł pojąć jak taka kobieta może być z jego tatą. Mimo to była jego żoną, może kiedyś był inny? Z przestrachem zauważył jak podnosi rękę do ciosu.  Błyskawicznie wskoczył między nich. Odepchnął ją do tyłu i przyjął cios na siebie. Nawet nie zauważył pięści. Obrócił się wokół własnej osi i upad na ziemię.  Złapał się za twarz. Niepojęty ból przeszył całe jego ciało.  Po chwili całe ręce miał we krwi. W jakiś niepojęty sposób pięść rozcięła mu skórę na policzku i rozszarpała cała górną wargę.  W głowie mu huczało, a w ustach czół lekko metaliczny posmak. Splunął, z ust wypłynęła mu mieszanka krwi i śliny. Kątem oka zauważył matkę, leżała zwinięta w rogu pokoju i szlochała głośno. Zdał sobie sprawę, że on również płakał.  Odwrócił wzrok w samą porę, aby ujrzeć but zbliżający się do jego głowy. Potem był już tylko ból i ciemność. 

Obudziła go jego głowy. Nic nie słyszał, za to doskonale wszystko odczuwał. Z pewnym wysiłkiem przypomniał sobie cały poprzedni dzień. Natychmiast jednak zapragnął pozbyć się go z pamięci.  W ustach wciąż czół ten sam posmak krwi. Przyłożył palce do wargi, czoła i policzków bał się dotknąć. Cała jego twarz wydawała się niezwykle opuchnięta, jak balon. Musiał okropnie wyglądać. Pomimo niezwykłego cierpienia zdołał stanąć na nogach. Zaraz tego pożałował. W głowie mu się zakręciło, mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Żołądek podszedł mu do gardła, zwymiotował. Opróżnił cały żołądek, upadł na ziemie i zaczął dygotać.  Rozpłakał się jak małe dziecko. I w tedy nagłe olśnienie. Zerwał się na równe nogi i z trudem łapiąc równowagę wybiegł z domu. Nie wiedział gdzie biec. Parł do przodu. Biegł przez rozległe pola i łąki, pokryte teraz śnieżnym puchem. Drżał z zimna, zapomniał kurtki. Potknął się i runął jak kłoda. Czołgał się, musiał. Ręce odmówiły mu posłuszeństwa. Jego twarz zagłębiła się w śniegu. Z gniewu i zażenowania uderzył pięściom w ziemię. I w tedy rozbłysło światło. Mieniło się miliardem kolorów, których nie był w stanie nawet nazwać. Spojrzał w sam środek magicznej zasłony. Wyłoniła się z niej wróżka. Wyglądała tak jak ją zapamiętał. Ta sama niepojęta uroda, piękna suknia i niezwykle długie włosy. Znajdował się w tej samej pejzażowej okolicy co wczoraj. Jedyna różnica polegała na tym, że tym razem jej obecność nie dała mu tego błogiego ciepła.

-Czy masz już życzenie?- jej słodki głos poniosło echo. Zdawała się nie zauważać tego w jakim jest stanie, jak cierpi. Jedynie trochę posmutniała.

-Tttak. Mam- wycedził przez zaciśnięte zęby, dygocąc na chłodnym wietrze. – Niech nikt już nie cierpi. Niech nigdy już nikt nie będzie musiał przeżywać tego co ja.  Niech to wszystko się skończy!- Włożył w te słowa wszystkie swoje emocje, całą energie.- Błagam!- Dodał jeszcze.

-Jaa…- była wyraźnie zaskoczona, głos się jej załamał. Patrzyła na niego za smutkiem i niedowierzaniem. Wyglądała jakby miała się rozpłakać.- Chłopcze, ceną za takie życzenie jest śmierć- spojrzał na  nią i mimowolnie się uśmiechnął. Umrze, to pewne. Nie przeżyje w tym zimnie nawet trzydziestu minut. – Pomogę Ci. Wymyśl inne życzenie.- ale on już podjął decyzje. Zmieni świat.

-Nie. Moje życie, za życie tysięcy. Pomóż im- wróżka rozpłakała się na jego oczach. Przetarła oczy jedwabną chusteczką, która pojawiła się  znikąd.

-A więc dobrze- nie mogła powstrzymać drżenia rąk, ani łez płynących z pod jej powiek.- Jesteś szlachetnym człowiekiem. Nigdy nie widziałam nikogo tak szczerego, przepełnionego taką miłością. Życzenie to wymaga czasu. Może parę, może parędziesiąt lat- widząc jego zatroskaną minę powiedziała- Ale na pewno się spełni.

-Dziękuje- spojrzał na kobietę z miłością. – Do dzieła.

-Trafisz w lepsze miejsce-  uśmiechnęła się przez łzy. Wykonała nieznaczny ruch dłonią. Poczuła jak z jej serca wydobywa się magia. Objęła nią chłopaka niczym  kochająca matka. Nie czół bólu. Światło odepchnęło od niego zimno i wszystkie smutki. Wszystko znikło.  Powieki same mu się zamknęły. Nic nie poczuł.  Uwolnił się od ciążącego mu ciała. Był taki lekki. Zasnął, umarł. Ale nie tylko on. Wróżka poświeciła wszystko co miała by spełnić jego prośbę. Ona również udała się do wiecznej krainy.  



A teraz zastanów się. Czy to poświęcenie miało sens?   Czy to tylko bajeczka, czy coś na wyciągnięcie ręki? Każdy odpowiada za siebie. Każdy może coś zmienić. Tylko nikomu się nie chce. Po co pomagać innym, przecież liczysz się tylko ty. Zrób coś, nie stój w miejscu. Jeżeli nie pomagasz jesteś nikim. A wystarczy tylko twoje serce i odrobina wiary w innych, zaufania. Kto wie może to wydarzyło się naprawdę?



Ps. Przepraszam za wszelkie błędy.
Ps.2. Niedługo postaram się umieścić nowe opowiadanie. :*

3 komentarze:

  1. Człowiek zawsze pozostanie istotą samolubną. Jeśli komuś się uda przeciwstawić temu schematowi, to są to nieliczne jednostki. W momencie, gdy mamy okazję coś zmienić, stwierdzamy, że nasze poświęcenie nie ma sensu. Ma, zawsze ma. Gdyby tak tysiąc ludzi każdego dnia rezygnowało z czegoś, żeby innej osobie żyło się lepiej...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ładne <333 Było tam parę powtórzeń, ale podobało mi się. Opko ma morał i to naprawdę piękny. Cassiel ma rację - gdyby tak każdego dnia ludzie poświęcali się za siebie... .

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobało się! Bardzo ładne, mądre. Wysyłaj więcej!

    OdpowiedzUsuń