Małe miasto. Zwykły,
niezwykły chłopak. Jeden z zwykłych dni
i szkoła. Jego przekleństwo. Ponurym wzrokiem zwiedzał ściany budynku.
Łuszcząca się zielona farba, w wielu miejscach jej całkowity brak. Wyglądało to
jakby ktoś celowo pominął te miejsca. Tysiące
napisów, pisanych przez tysiące uczniów chodzących niegdyś do tej placówki.
Drewniane drzwi na, których również widniał monsun podpisów. Przeniósł wzrok na
ławkę. Pokryta była równie obrzydliwie zieloną farbą. Przynajmniej jakimś
cudem, ocaliła się od napisów. Znał większość uczniów, niestety z tej złej
strony. Wzdrygnął się na samo wspomnienie tortur jakim go tu poddają i nie
chodzi tu o pisanie kotek na ręce. Nie, tego nie dało się porównać. Ile razy
lądował u dyrektora za coś czego nie zrobił? Ile to już siniaków zaliczył?
Wyzwiska, przekleństwa kierowane w jego stroną. Nie mógł tego zliczyć.
-Cześć, kotku- słowa
dotarły do niego po chwili, z dawką strachu. Powoli odwrócił głowę. Miał przed
sobą trzech chłopaków, o dwie klasy starszych. Ten który mówił, był dość
umięśniony, jego twarz pokrywało parę piegów. Dodawały mu one jednak jedynie
uroku. Na głowie miał czapkę kolory niebieskiego, z daszkiem przekrzywionym lekko w lewo. Nosił bluzkę z krótkim rękawkiem koloru
czarnego. Widniały na niej jakieś napisy po angielsku. Do tego szare dresy i
zielono-czarne markowe buty. Pozostali dwaj byli po prostu brzydcy. Bliźniacy. Obaj mieli krótko ostrzyżone
brązowe włosy i niebieskie bluzy z kapturem. Spodnie pokrywały im dziury, a
buty były przechodzone, z resztą jego też. Nienawidził tej trójki, głównie
przez nich szkoła była krainą tortur.
-Cześć- starał się nie
okazywać strachu. Mimowolnie się zatrząsł, jego myśli powędrowały ku
ucieczce. Nie, dopadną go.
-Musimy pogadać-
zawsze tak mówili, nigdy jednak nie chodziło tylko o rozmowę. Podniósł się z
ławki i pozwolił ciągnąć po słabo oświetlonym korytarzu. Rozglądał się
gorączkowo w poszukiwaniu pomocy. Żadnego nauczyciela, no tak poranna
kawa. Zaprowadzili go do łazienki. Było
to małe pomieszczenie z gołymi ścianami i taką samą jak na korytarzu betonową
podłogą. Jeden zlew utrzymywany jedynie przez rury które doprowadzały wodę,
oraz trzy kible bez żadnej zasłony czy parawanu. Oto toaleta dla uczniów. Wywalili za drzwi
jakiegoś dzieciaka i w spokoju oparli się o ścianę.
-To… o co chodzi-
zauważył ich szydercze miny i nagle wszystkiego się domyślił. Chciał krzyknąć,
ale wielkie łapsko zasłoniło mu usta. Bliźniacy trzymali go za ręce, wierzgał,
kopał i rzucał się na wszystkie strony, mimo to
nieuchronnie zbliżał się do muszli klozetowej. Zanieśli się głośnym
śmiechem widząc jego nieudolne próby ucieczki.
Jego głowa została brutalnie wepchnięta do wychodka. Na szczęście
zaczerpnął powietrza i zamknął usta. Wyciągnęli
go na chwile pozwalając zaczerpnąć powietrza. To była jego szansa. Już otwierał
usta, zanim jednak zdążył wrzasnąć
ponownie umieścili jego głowę w kiblu, tym razem dodatkowo spuszczając
wodę. W końcu go uwolnili. Cały był przemoczony. Z włosów spływał mu drobny
strumyczek kończący się na górnej części jego przemoczonej kurtki. Złość
mieszała się ze strachem. Przez krótką chwile miał ochotę użyć pięści.
Błyskawicznie porzucił jednak ten pomysł, zaliczyłby jedynie jeszcze jedno kiblowanie. Odwrócił się i uciekł. To jedyne
co przyszło mu do głowy. Wybiegł z łazienki odprowadzony głośnym śmiechem i wyzwiskami. Biegł po znienawidzonym korytarzu. Jego
rówieśnicy patrzyli na niego z rozbawieniem, co po niektórzy zanieśli się
śmiechem. Wydostał się na zewnątrz. Wzdrygnął się , ale zimno. Cały krajobraz
ginął w lodowatej bieli. Wpadł po kolana w śnieżną zaspę. Spojrzał na szkołę. Z
zewnątrz nie wyglądała wiele lepiej. Sypiące się ściany. Dwanaście wiekowych
okien, z czego jedno wybite. Kompletna ruina. Przebiegł przez skupisko śniegu i
ruszył przed siebie. Nie wiedział do kąt,
świat rozmazywał mu się we łzach. W pewnym momęcie po prostu padł. Twarzą
wylądował w śniegu. Dopiero teraz doszło do niego jak bardzo go
upokorzyli. Zaczął szlochać, już zawsze
będzie pośmiewiskiem. Usłyszał cichy
szept, niezwykle melodyjny i kojący. Uniósł głowę, aż zaparło mu dech w
piersiach. Miał przed sobą najpiękniejszą kobietę jaką widział. Długie blond
włosy sięgające aż do ziemi. Piękne
jasnoniebieskie oczy, zgrabny nos i krwisto czerwone usta, które pięknie
kontrastowały z jej niemal biała skórą. Na sobie miała suknie w kolorze
niebieskim, dość zbliżonym do koloru oczu. Do tego białe pantofelki. Anioł
pomyślał. Najdziwniejsze było światło, wyglądało to jakby ktoś skierował na nią
reflektor. Spojrzał w niebo, niemożliwe słonce zostało szczelne okryte pierzyną
z chmur. Przyjrzał się jej uważnie. Światło nie pochodziło od słońca jak z
początku myślał, to ona była źródłem magicznego połysku. Powiedziała słowo w jakimś nieznanym dla
niego języku, jego kurtka natychmiast wyschła, a jego ciało napełniło się
magicznym ciepłem. Podniósł się z ziemi i zaczął się zastanawiać czy uciekać.
-Kim jesteś- zdziwił
się słysząc swój głos, skąd u niego tyle odwagi? Wygląda na to że obecność tej
piękności dodaje mu odwagi.
-Jestem wróżką-
mimowolnie się uśmiechnął. Wróżki? Przecież to śmieszne, nie istnieje nic
takiego. To wszystko niemożliwe. Ale z drugiej strony, skąd w takim razie to
światło? Co sprawiło że błyskawicznie się rozgrzał?
-Co tu robisz?- i
znów zdziwił się słysząc siebie. Ale pytanie było słuszne. Co ona tu robi?
-Jestem tu by spełnić
twoje życzenie- W oczach zalśniły jej ogniki- Ale, tylko jedno.
A gdzie haczyk?- nie
ma przecież nic za darmo. Jego myśli krążyły szaleńczo. O co tu chodzi? Czy to
znów jakiś kawał?
-Mądry jesteś- zdumiał
się, pierwszy raz w życiu ktoś powiedział coś miłego na jego temat.- Będę
musiała dostać coś w zamian. Nic wielkiego. Wszystko będzie zależało od wagi
życzenia.
-Wagi?
-Od tego jak wielkie
będzie życzenie i ile magii trzeba będzie w nie włożyć- Widząc wątpliwości na
jego twarzy powiedziała.- oczywiście będziesz miał czas na przemyślenia.
Powiedzmy jeden dzień. Będę cały czas
tutaj.
-Aaa… Jak mam tu
później trafić?- no właśnie. Gdzie on jest? Nie rozpoznawał tego miejsca. Było tu pięknie, na swój sposób. Stary
drewniany most, leżący nad rzeką pokrytą lodową osłonką. Wszystko otoczone
gołymi drzewami, które dodawały miejscu tajemniczości. Widok jak z obrazka. Ponownie skupił się na wróżce.
-Po prostu idź przed
siebie. Nie sposób tu nie trafić- uśmiechnęła się i nieznacznie poruszyła
rękom. Światło mocniej rozbłysło i oplotło go.- Żegnaj, do jutra- usłyszał
jeszcze i nagle znalazł się przed swoim domem.
Był to mały szary domek, położony na uboczu miasta. Niszczył się
cegiełka po cegiełce. Jeszcze parę lat i nie zostanie po nim nic. Obok niego biegła dziurawa ulica.
Parę metrów dalej leżał znak ograniczenia prędkości, przewrócony przez jakiegoś
wandala. Po drugiej strony jezdni stał drugi budynek. Jeszcze większa
ruina. Przechylał się lekko w lewo.
Zupełnie jakby wykonywał ukłon, trwający dziesiątki lat. Im bliżej centrum
miasta, tym droga stawała się lepsza, a domy porządniejsze. Ze smutkiem
pomyślał o bogatych szczęściarzach, mieszkających sobie w wygodnych
apartamentach. Kim była ta kobieta? I
jak się tu znalazł? Sen, przywidzenia? Niemożliwe przecież kurtkę miał suchą.
Zmusił się by zapomnieć o owej wróżce.
Złapał za mosiężną gałkę od drzwi. Zawiasy zaskrzypiały straszliwie, aż
go ciarki przeszły. Ściągnął kurtkę i cisnął niedbale w kąt. Ruszył korytarzem w stronę głównego pokoju.
Nikt nie pofatygował się by pokryć ściany farbą, podłogi ktoś niedbale wyłożył
linoleum. Już z oddali słyszał krzyki, kolejna kłótnia rodziców. Ojciec prowadził… pod sklepowy styl życia.
Matka utrzymywała rodzinę z marnej pensji sekretarki. Nie wiedział jakim cudem wytrzymywała te
ciągłe wrzaski, on ledwo się trzymał. Trafił najwyraźniej w sam środek kłótni
wywołanej przez ojca, o nic. Stał obok
matki, był dość barczystym człowiekiem, z długa brodą. Ona była drobna i
ładna. Duże zielone oczy, zgrabna talia
i czarne włosy. Nieraz słyszał w szkole jak „koledzy’’ mówili że prace zdobyła
dzięki wyglądowi. Mówili o niej najróżniejsze rzeczy, między innymi to, że jest
szmatą. Że sprzedaje się na ulicy. Zawsze starał się ignorować takie uwagi. Nie
mógł pojąć jak taka kobieta może być z jego tatą. Mimo to była jego żoną, może
kiedyś był inny? Z przestrachem zauważył jak podnosi rękę do ciosu. Błyskawicznie wskoczył między nich. Odepchnął
ją do tyłu i przyjął cios na siebie. Nawet nie zauważył pięści. Obrócił się
wokół własnej osi i upad na ziemię.
Złapał się za twarz. Niepojęty ból przeszył całe jego ciało. Po chwili całe ręce miał we krwi. W jakiś
niepojęty sposób pięść rozcięła mu skórę na policzku i rozszarpała cała górną
wargę. W głowie mu huczało, a w ustach
czół lekko metaliczny posmak. Splunął, z ust wypłynęła mu mieszanka krwi i
śliny. Kątem oka zauważył matkę, leżała zwinięta w rogu pokoju i szlochała
głośno. Zdał sobie sprawę, że on również płakał. Odwrócił wzrok w samą porę, aby ujrzeć but
zbliżający się do jego głowy. Potem był już tylko ból i ciemność.
Obudziła go jego
głowy. Nic nie słyszał, za to doskonale wszystko odczuwał. Z pewnym wysiłkiem
przypomniał sobie cały poprzedni dzień. Natychmiast jednak zapragnął pozbyć się
go z pamięci. W ustach wciąż czół ten
sam posmak krwi. Przyłożył palce do wargi, czoła i policzków bał się dotknąć.
Cała jego twarz wydawała się niezwykle opuchnięta, jak balon. Musiał okropnie
wyglądać. Pomimo niezwykłego cierpienia zdołał stanąć na nogach. Zaraz tego
pożałował. W głowie mu się zakręciło, mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Żołądek
podszedł mu do gardła, zwymiotował. Opróżnił cały żołądek, upadł na ziemie i
zaczął dygotać. Rozpłakał się jak małe
dziecko. I w tedy nagłe olśnienie. Zerwał się na równe nogi i z trudem łapiąc
równowagę wybiegł z domu. Nie wiedział gdzie biec. Parł do przodu. Biegł przez
rozległe pola i łąki, pokryte teraz śnieżnym puchem. Drżał z zimna, zapomniał
kurtki. Potknął się i runął jak kłoda. Czołgał się, musiał. Ręce odmówiły mu
posłuszeństwa. Jego twarz zagłębiła się w śniegu. Z gniewu i zażenowania
uderzył pięściom w ziemię. I w tedy rozbłysło światło. Mieniło się miliardem
kolorów, których nie był w stanie nawet nazwać. Spojrzał w sam środek magicznej
zasłony. Wyłoniła się z niej wróżka. Wyglądała tak jak ją zapamiętał. Ta sama
niepojęta uroda, piękna suknia i niezwykle długie włosy. Znajdował się w tej
samej pejzażowej okolicy co wczoraj. Jedyna różnica polegała na tym, że tym
razem jej obecność nie dała mu tego błogiego ciepła.
-Czy masz już
życzenie?- jej słodki głos poniosło echo. Zdawała się nie zauważać tego w jakim
jest stanie, jak cierpi. Jedynie trochę posmutniała.
-Tttak. Mam- wycedził
przez zaciśnięte zęby, dygocąc na chłodnym wietrze. – Niech nikt już nie
cierpi. Niech nigdy już nikt nie będzie musiał przeżywać tego co ja. Niech to wszystko się skończy!- Włożył w te
słowa wszystkie swoje emocje, całą energie.- Błagam!- Dodał jeszcze.
-Jaa…- była wyraźnie
zaskoczona, głos się jej załamał. Patrzyła na niego za smutkiem i
niedowierzaniem. Wyglądała jakby miała się rozpłakać.- Chłopcze, ceną za takie
życzenie jest śmierć- spojrzał na nią i
mimowolnie się uśmiechnął. Umrze, to pewne. Nie przeżyje w tym zimnie nawet
trzydziestu minut. – Pomogę Ci. Wymyśl inne życzenie.- ale on już podjął
decyzje. Zmieni świat.
-Nie. Moje życie, za
życie tysięcy. Pomóż im- wróżka rozpłakała się na jego oczach. Przetarła oczy
jedwabną chusteczką, która pojawiła się znikąd.
-A więc dobrze- nie
mogła powstrzymać drżenia rąk, ani łez płynących z pod jej powiek.- Jesteś szlachetnym
człowiekiem. Nigdy nie widziałam nikogo tak szczerego, przepełnionego taką
miłością. Życzenie to wymaga czasu. Może parę, może parędziesiąt lat- widząc
jego zatroskaną minę powiedziała- Ale na pewno się spełni.
-Dziękuje- spojrzał
na kobietę z miłością. – Do dzieła.
-Trafisz w lepsze
miejsce- uśmiechnęła się przez łzy.
Wykonała nieznaczny ruch dłonią. Poczuła jak z jej serca wydobywa się magia.
Objęła nią chłopaka niczym kochająca
matka. Nie czół bólu. Światło odepchnęło od niego zimno i wszystkie smutki.
Wszystko znikło. Powieki same mu się
zamknęły. Nic nie poczuł. Uwolnił się od
ciążącego mu ciała. Był taki lekki. Zasnął, umarł. Ale nie tylko on. Wróżka
poświeciła wszystko co miała by spełnić jego prośbę. Ona również udała się do
wiecznej krainy.
A teraz zastanów się. Czy to poświęcenie miało
sens? Czy to tylko bajeczka, czy coś na wyciągnięcie
ręki? Każdy odpowiada za siebie. Każdy może coś zmienić. Tylko nikomu się nie
chce. Po co pomagać innym, przecież liczysz się tylko ty. Zrób coś, nie stój w
miejscu. Jeżeli nie pomagasz jesteś nikim. A wystarczy tylko twoje serce i
odrobina wiary w innych, zaufania. Kto wie może to wydarzyło się naprawdę?
Ps. Przepraszam za wszelkie błędy.
Ps.2. Niedługo postaram się umieścić nowe opowiadanie. :*
Człowiek zawsze pozostanie istotą samolubną. Jeśli komuś się uda przeciwstawić temu schematowi, to są to nieliczne jednostki. W momencie, gdy mamy okazję coś zmienić, stwierdzamy, że nasze poświęcenie nie ma sensu. Ma, zawsze ma. Gdyby tak tysiąc ludzi każdego dnia rezygnowało z czegoś, żeby innej osobie żyło się lepiej...
OdpowiedzUsuńŁadne <333 Było tam parę powtórzeń, ale podobało mi się. Opko ma morał i to naprawdę piękny. Cassiel ma rację - gdyby tak każdego dnia ludzie poświęcali się za siebie... .
OdpowiedzUsuńPodobało się! Bardzo ładne, mądre. Wysyłaj więcej!
OdpowiedzUsuń